Esej o miłości i życiu

Miłość to jedno z najbardziej pożądanych uczuć, towarzyszy człowiekowi od narodzin aż do samej śmierci. Bywa ona często mylona z podziwem, szukaniem akceptacji czy wolnością od samotności. To w dużej mierze idea, która napędza społeczeństwa od wielu wieków- miłość boska, matczyna, romantyczna. Wszyscy marzą o kochaniu i byciu kochanym, dlaczego?
Uczucie to uważamy za prowadzące w prostej linii do szczęścia. Bardzo rzadko zdarza się jednak, by utrzymało się ono w swojej pięknej, młodzieńczej postaci przez lata. Częściej „wypala się”, traci na sile i obumiera bądź jest one utopijnym wyobrażeniem o tym uczuciu. Zderzenie z rzeczywistością następuje, gdy miłość osłabieniu i rozpadowi. Wtedy przypominamy sobie, jak nędzny jest nasz żywot, że w istocie jest on vanitas vanitatum, et omnia vanitas.
Za najpiękniejszą uważa się pierwszą miłość. Jest ona czysta, niewinna i naiwna, pełna wyobrażeń i idealizacji partnera. Praktycznie nigdy nie utrzymuje się przy życiu, nie ma ona bowiem racji bytu. Bazuje na sztucznym przekonaniom o tym, że będzie trwała wiecznie i była planem wszechświata, losu czy Boga. Częścią niej jest życie w bańce szczęśliwości, której towarzyszy przekonanie, że jeżeli możemy powiedzieć do kogoś: „Kocham cię”, musimy umieć temu komuś powiedzieć: „Kocham w tobie wszystkich, przez ciebie kocham świat, kocham też w tobie samego siebie”. Nie jest to jednak możliwe, taki pomysł jest utopią.

Chcemy, by świat był wspaniały, byśmy my sami byli idealni, akceptowali samych siebie i wszystkich wokół nas. Jednak jeżeli myślimy - wątpimy. Sentencja Kartezjusza, swoją drogą nie wiedząc, dlaczego podawana w okrojonej z pierwszej części wersji, przekonuje nas o tym, że kwestionowanie rzeczywistości jest częścią toku myślenia: Dubito ergo cogito, cogito ergo sum- wątpię więc myślę, myślę więc jestem.

Nie można jednak stwierdzić, że świat jest okropny a ludzie to kreatury niszczące wszystko, co je otacza. Owszem, nie jesteśmy idealni, ale jeśli zaakceptujemy naszą słabość i niemożność wiecznego szczęścia być może przestaniemy oszukiwać się pięknymi wartościami, które zaciemniają nam umysł będąc jak garniec złota na końcu tęczy a także sznurki u rąk kukieł, pociągane przez rządy, media- twórców naszych marzeń.

Czy naprawdę potrzebujemy wiecznej euforii, równości mylonej z niejakością i próbą dorównania nierealistycznym standardom tego, kim musimy być, by być kimś? Dlaczego wszyscy mamy być oświeceni i genialni; spokojni i bezbłędni we wszystkim czego się dotkniemy? Skąd ideał w tym trefnym ciele, w tym targanym popędami worze mięsa i kości? Czy naprawdę w hierarchii zwierząt jesteśmy wyżej niż małpy czy psy? Odpowiedzi na te pytania wydają się być banalne; potrzebujemy mądrości do życia jako ktoś więcej niż pionek czy szczurzy uczestnik wyścigu. Uczymy się żyć przez cały nasz pobyt na tej planecie - powinniśmy być mądrzejsi, w końcu mamy te lustrzane budynki wśród smogu i naszprycowanych prozakiem tłumów. Wszystko jest dobrze, świat jest piękny, takim go przecież stworzyliśmy- dajemy roślinom chemiczne deszcze by owady ich nam nie zjadały, modyfikujemy im genotyp, aby były lepsze. Jesteśmy tak samowystarczalni, wystarczy zdecydowany ruch pipetą, czary mary i mamy człowieka! To tak banalnie proste, jest rak- nie ma raka, kiedyś śmiercionośne choroby teraz są fraszką dla naszych utalentowanych chirurgów. Przecież my wiemy, gdzie idziemy i jaka droga jest tą właściwą. Mamy pełną kontrolę nad wszystkim, wiemy jak działa ten świat i decydujemy o wszystkim, począwszy na kształcie naszego nosa, a skończywszy na własnej płci (tu nawiązuję do tematu jeszcze nie tak popularnego w Polsce- apłciowości- ang. agender, non binary).

Nasza miłość jest tą wspaniałą, dającą dożywotnie szczęście, wieczną; chyba, że zapałamy miłością do miłej sąsiadki z naprzeciwka, podczas gdy nasza stara żona czepia się nas o wszystko i tak właściwie to nie takie życie chcieliśmy mieć- bezsensowne i monotonne, sprowadzające się do jedzenia, pracy i spania. Być może tamta ściągnie nam z gardeł pętle, które zawiązuje nam nasilająca się depresja, której rzecz jasna nie leczymy, bo damy sobie radę- musimy, zbyt wiele rzeczy od nas zależy. Nie mamy przyszłości, wiemy to odkąd pozdrawiający Królową i jej reżim muzyk przekonywał młodych nas o tym właśnie fakcie, prawdzie objawionej, choć wtedy będącej raczej fajnym, buntowniczym sloganem, który tak chętnie pisaliśmy na naszych ramonezkach. Oczywiście, nie ma przyszłości i żyjemy w iluzji, w Matrix’się, nic nowego. To było dokładnie to, czego chcieliśmy- żona, dzieci, kredyt i pozornie własne mieszkanie, przecież to szczyt marzeń człowieka XXI wieku. Dlaczego by myśleć inaczej, to niemodne, by kwestionować słowa autorytetów w dziedzinie bytu- „Gdyż nieposłuszeństwo jest takim samym grzechem, jak czary, a krnąbrność, jak bałwochwalstwo i oddawanie czci obrazom.” [1 Sm 15,23]. Oni wiedzą lepiej, podręcznik naszą Biblią a Biblia podręcznikiem, nie ma innej drogi. Zawsze można pokusić się na uroczą sąsiadkę z naprzeciwka bądź lot do kraju, w którym sen staje się jawą, żyje się lepiej, gdzie wolność i równość to chleb powszedni.
Zarówno jedna, jak i druga wspomniana wcześniej wartość dająca nad nami pełną kontrolę jest względna, możemy być tak samo uprzywilejowani, jednak czy będziemy równi? Tam, gdzie zaczyna się podział, zaraz znajdzie się rządna władzy ofiara oraz uciśniony niewinny niczemu młody oprawca. Co do drugiego prawa, które rzecz jasna mamy - lecz tylko do momentu, w którym nie będziemy chcieli się obronić przed naruszeniem naszej wolności poprzez wszechobecną infiltrację, która oczywiście jest dla naszego dobra- bardzo ciężko zdefiniować, na ile ono w ogóle występuje.


Miłość to w dużej mierze idea, cel nadający naszemu życiu sens. Chcemy jej, ponieważ wierzymy, że zapewni nam szczęście i zapełni pustkę, którą w sobie nosimy- brak akceptacji, zranienie, samotność, strach przed przyszłością i wiele innych tego typu problemów. Miłość to nie ucieczka od problemów, owszem, jednak jeśli nie pozwolimy sobie kochać kogoś tylko dlatego, że my nie jesteśmy idealni i nie umiemy kochać samych siebie i wszystkiego co nas otacza, skrzywdzimy tym siebie oraz osobę, która być może ma ten sam problem co my i potrzebuje naszego wsparcia, by w efekcie dojść do momentu, w którym pokocha siebie, świat i innych ludzi.

Komentarze

Popularne posty